sobota, 12 stycznia 2013

Barabasz i teoria decyzji



Jeden z postulatów teorii decyzji to na pierwszy rzut oka czysty absurd, ale - co ciekawe - po przemyśleniu zaczynamy traktować go jak banał. Otóż trafności decyzji nie należy oceniać po skutkach wywołanych jej podjęciem. Decyzja może mieć fatalne skutki, ale to nie daje najmniejszych podstaw do uznania jej za nierozsądną. I przeciwnie, decyzja skutkująca wielce pomyślnymi wynikami może być z gruntu błędna. Tak!
Przypuśćmy, że pan Władysław potrzebuje napić się piwa. W okolicy znajdują się dwa sklepy, pierwszy 100 metrów od domu Władysława, a drugi kilometr. Władysław podjął decyzję udania się do tego bliższego sklepu, poszedł, ale w połowie drogi trafił go piorun. Czy jego decyzja, zakończona fatalnym rezultatem (piorun potrzaskał mu butelki na wymianę) była błędna? Oczywiście - nie. Wybór krótszej trasy jest rozsądny: pozwala w większości przypadków najskuteczniej osiągnąć cel. Szansa bycia trafionym piorunem - gdyby nawet ktoś w ogóle brał to pod uwagę - także jest mniejsza, jeśli idzie się do sklepu bliższego.
Ilekroć oceniamy słuszność decyzji, powinniśmy rozważać informacje, którymi dysponował decydent, oraz to, jak je wykorzystał. Dobra decyzja to taka, która w świetle posiadanych informacji maksymalizuje szansę skutecznego osiągnięcia zamierzonego celu. Jeśli lekarz dysponuje wyłącznie specyfikami X i Y oraz wie, że w danej sytuacji podanie pacjentowi specyfiku X da mu szansę przeżycia 50% zaś specyfiku Y - 90%, to powinien bezwzględnie (przy innych warunkach stałych) wybrać lekarstwo Y. A co, jeśli pacjent umrze? No cóż, decyzja lekarza tak czy owak była tą jedynie słuszną.
Podróż na pokładzie "Titanica": był to najrozsądniejszy wybór dla pasażera, który w 1912 roku pragnął możliwie najbezpieczniej przebyć Atlantyk. W jednomyślnej opinii ekspertów parowiec ów był niezatapialny i odporny na zagrożenia w stopniu większym, niż inne jednostki. A człowiek rozsądny bierze pod uwagę to, co jednomyślnie twierdzą eksperci.
W ostatnim czasie wielokrotnie natknąłem się w Internecie na mem, w którym podaje się przykład i interpretuje sławną decyzję tłumów Żydów w sprawie Barabasza (wg Mateusza 27: 15-22).




Argumentację zawartą w powyższym przekazie można podważać na kilka sposobów. Mnie zastanowiło pytanie: czy decyzja tłumu  była w istocie błędna? Pozory mówią: tak, przecież w jej efekcie doszło do ukrzyżowania Boga. Błąd! - decyzji nie ocenia się po jej skutkach.
To była dobra decyzja - twierdzę - i to nawet w świetle tego, co mówi o zdarzeniu tendencyjny przekaz ewangeliczny. Zebrane tłumy miały rozstrzygnąć, którego ze skazanych na śmierć: Barabasza, czy Jezusa władze rzymskie mają ułaskawić i puścić wolno. Lud, jak wiadomo, wskazał Barabasza, Jezus poszedł na śmierć. Czym się prości ludzie kierowali w swoim wyborze? Otóż, bardzo roztropnie, zdali się na jednomyślną opinię ogólnie uznanych autorytetów: arcykapłanów i starszych. Święty Mateusz ujmuje to w ten sposób, że arcykapłani i starsi "namówili" tłumy. Nie zmienia to faktu, że podstawą decyzji podjętej przez zgromadzenie była opinia ekspertów. Przeciętny mieszkaniec Jerozolimy, gdzie wszystko to się działo, miał z pewnością bardzo mętne pojęcie o osobie Jezusa. Wiedział, że różnie się o tym człowieku mówi. Jedni mówią to, inni tamto. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że chodzi tu o samego Boga. Tego przecież nawet apostołowie nie byli w pełni świadomi. W takiej sytuacji poleganie na rozumie mądrzejszych od siebie to dobry pomysł.
Ci, którzy znają realia polityczne Judei owych czasów, wiedzą, że mieszkańcy Jerozolimy mieli dobre powody, by nawet bez zdawania się na arcykapłanów żywić głębokie podejrzenia, że Jezus jest jeszcze jednym fałszywym mesjaszem, który może narazić ich naród na kolejną krwawą łaźnię - wojenne starcie z rzymskim okupantem. Gdyby rzecz rozpatrywać z tego punktu widzenia, doszlibyśmy do podobnych jak wyżej wniosków.


środa, 9 stycznia 2013

Entropia w moim życiu



    Z entropią zetknąłem się, a raczej boleśnie zderzyłem, gdy zachorowałem na dłużej. Lekarz powiedział mi, co jest w mojej chorobie szkodliwe, a co pomaga. Od razu zauważyłem, że rzeczy szkodliwe to dziwnym trafem akurat te rzeczy, które bardzo są mi miłe, zaś te rzeczy, które pomagają, niekoniecznie. Nie przejąłem się tym, bo zaraz po tej konstatacji wpadłem na pewien pomysł, bardzo roztropny, jak mi się w niewinności mojej zdawało. Oto używał będę do woli tego szkodliwego, a zaraz potem zrównoważę to tym, co pomaga, i w ten sposób wyjdę na zero. Jak wodę zagotujesz, to potem ją ostudzisz, jak ołówek stępisz, to go potem zaostrzysz. Proste? I w tym właśnie momencie entropia pokazała swoje szpony po raz pierwszy. Z wielkim, bolesnym zaskoczeniem przekonałem się na własnej skórze, że to co szkodzi, szkodzi co najmniej dziesięć razy bardziej niż pomaga to, co pomaga. A łatwo tak sobie zaszkodzić, że nic ci nie pomoże.
    Zbity nieco z tropu tym skandalicznym brakiem konsekwencji w przyrodzie, nie traciłem jednak ducha, zdając się na logikę. Pomyślałem sobie tak: OK, wiadomo, że kiedy użyje się rzeczy zdrowych za dużo, to stają się one szkodliwe. W takim razie logiczne jest, że kiedy użyję za dużo rzeczy szkodliwych, powinno mi to wyjść na zdrowie. I co? Otóż zdziwicie się, wykrzykniecie: niemożliwe! Ale jednak: to nie działa! Choćbyś nie wiem ile zażył (lub zażyła) rzeczy szkodliwych, nie pomożesz tym sobie wcale a wcale.
   Dopiero dochodząc do siebie po tym niefortunnym eksperymencie, w którym tak wiele poświęciłem w imię nauki, zdałem sobie sprawę, że wszystkiemu winna jest - entropia. Świat zmierza nieuchronnie ku stanowi nieuporządkowania, dezintegracji i dekompozycji, a to z tego prostego powodu, że stan taki jest bardziej prawdopodobny od stanu porządku, ładu i zorganizowania. Jeśli zamkniecie zegarek w pudełku i zaczniecie pudełkiem potrząsać, to po jakimś czasie zegarek rozpadnie się na drobne kawałki. Jeśli natomiast włożycie do pudełka części zegarka, to choćbyście nie wiem jak długo potrząsali, zegarek się wam nie złoży. Zdrowie jest mniej prawdopodobne od choroby, bo zdrowie to harmonia, a choroba - wręcz przeciwnie. Stan trupi jest stanem bardziej naturalnym niż życie. Wszystko jest ukierunkowane właśnie na upadek, rozpad, ostateczne sczeźnięcie, chaos. To więc, co sprzyja rozpadowi, będzie zawsze bardziej skuteczne od tego, co wspomaga stan ładu. Nie dziwota, że nie ma symetrii między tym, co szkodzi, a tym, co pomaga. 
Niech to diabli.