Niektórzy romantyczni dogmatycy utrzymują, że nigdy, w żadnym wypadku
nie wolno nikogo umyślnie pozbawić życia. Nawet w samoobronie, nawet w
obronie życia bliskich - nie wolno zabić. Pogląd taki jest moim zdaniem
nie do przyjęcia. Po pierwsze, zrównuje on prawo do życia ofiary z
prawem do życia mordercy. Mówi: „to całkowicie obojętne, czy z rąk
morderczego psychopaty zginie twoje dziecko, czy też ów morderczy
psychopata z rąk dzielnego policjanta ‑ śmierć jest śmiercią…”. Na takie
dictum można odpowiedzieć: skoro jest obojętne, kto straci życie ‑ a zakładamy, że w opisywanej sytuacji ktoś musi stracić życie ‑ to dlaczego tym kimś nie miałby być raczej złoczyńca niż dziecko?
Po drugie, doktryna absolutnego zakazu zabijania sprzeciwia się
podstawowej intuicji moralnej, mówiącej, że śmierć dwóch lub więcej osób
jest czymś gorszym od śmierci jednej osoby. A przed takimi właśnie
wyborami stawia nas przedziwne życie: zabijając jednego, chronimy często
życie wielu.
Po trzecie, gdyby przyjąć zasadę moralną bezwarunkowo zakazującą
zabijania, to nie powstrzymałaby ona przestępców, którzy są niemoralni z
natury rzeczy: taki już ich etos. Ci mogliby swobodnie chodzić po
ulicach mordując kogo popadnie, również moralnych policjantów
starających się delikatnie, przyjacielską perswazją skłonić ich do
złożenia broni i udania się do więzienia.
Autorytet Biblii, która ma być wyrocznią w sprawach moralnych, nie
dostarcza spójnego rozwiązania. Przykazanie „nie zabijaj” jest zbyt
lakoniczne, i wymaga daleko idącej interpretacji, na co wskazuje
dobitnie fakt, iż w kilka stron po jego ustanowieniu Bóg nakazuje
zabijać morderców, homoseksualistów, kazirodców, cudzołożników i wielu
innych. Katechizm Kościoła katolickiego głosi, że regułą bez wyjątków
jest zakaz zabijania niewinnych. Nie zgadza się to ani ze świadectwem
samej Biblii, ani z podstawowymi intuicjami moralnymi, ani z praktyką
samego Kościoła. W Biblii znajdujemy wiele przykładów, gdy Bóg sam
zabija niewinnych (np. Egipcjanom zabija ich synów pierworodnych),
rozkazuje swoim wyznawcom zabijać niewinnych (np. mieszkańców Jerycha -
łącznie z dziećmi). W innym miejscu Bóg ustanawia prawo nakazujące
zabijać ludzi tylko za to, że ktoś propagował w ich mieście inną (czyli
fałszywą) religię (mieszkańców tego miasta wybijesz ostrzem miecza, a samo miasto razem ze zwierzętami obłożysz klątwą Pwt 13:16). Trudno poczytać komuś za winę, że mieszka w mieście, do którego zawitał jakiś wędrowny kaznodzieja innej religii.
Zakaz zabijania niewinnych sprzeciwia się też oczywistym intuicjom.
Przedziwne życie niestety czasami daje wybór: albo zabijesz jednego
niewinnego, albo umrze stu niewinnych. Mamy tu znany przykład
przeciążonej łodzi z rozbitkami, do której podpływa jeszcze jeden
szukający ratunku nieszczęśnik. Jeśli pozostanie w lodowatej wodzie
jeszcze minutę ‑ zginie. Jeśli jednak pozwolimy mu choćby uchwycić burtę
łodzi, wszyscy pójdą na dno. Intuicja moralna mówi nam: lepiej biedaka
zastrzelić lub - odpychając ‑ skazać na okropną śmierć z zimna, niż z
założonymi rękami czekać na śmierć jego ‑ i jeszcze stu ludzi. Według
Katechizmu nie mamy prawa tego zrobić - nie wolno bowiem zabić
niewinnego.
Wbrew temu, co można by sądzić, zabijanie wrogich żołnierzy na
wojnie to głównie zabijanie niewinnych. Tragizm wojny na tym właśnie
polega, że zupełnie niewinni rolnicy, szewcy, aptekarze i krawcy mordują
innych, też zupełnie niewinnych rolników, szewców, aptekarzy i krawców.
I jedni i drudzy czynią to zresztą z pełnym błogosławieństwem swoich
kościołów.
Czy żołnierz polski miał moralne prawo zabić atakującego,
uzbrojonego żołnierza hitlerowskiego? Twierdzę, że tak. Mógł zabić, ale -
podkreślam ‑ nie z powodu jakiejś winy
ciążącej na tym ostatnim. Wina nie jest tu istotna: a jeśli żołnierz ów
nienawidził Hitlera, a rozkazy wykonywał tylko ze strachu przed sądem
wojennym? A jeśli był po prostu ogłupiony propagandą Goebbelsa, i
myślał, że czyni coś dobrego? A jeśli ten żołnierz był naszym bratem
Czechem zaciągniętym siłą do Wehrmachtu? Tego żołnierz polski przecież
nie wiedział, biorąc przeciwnika na muszkę. Jednak za każdym razem
okrutna odpowiedź brzmi: tak, wolno zabić tego niewinnego człowieka. Sam
zresztą pomysł, by na wojnie przed oddaniem strzału przeprowadzać
postępowanie sądowe, brzmi absurdalnie. Napastników wolno było zabijać,
ale ‑ jeszcze raz to podkreślam ‑ nie z powodu ich win. Powodem było
zagrożenie, które oni stwarzali chcąc czy nie chcąc ‑ sytuacja jest tu całkiem podobna do przypadku owego nieszczęśnika czepiającego się łodzi wypełnionej rozbitkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz