piątek, 13 kwietnia 2012

Czy wolno zabijać? cz. I

   Niemało sporów toczy się wokół zabijania ludzi: kara śmierci, eutanazja, aborcja, to tylko niektóre z tematów budzących kontrowersje. Postawmy więc pytanie: czy wolno zabijać? Okazuje się, że wolno, ale nie zawsze.
   Niektórzy romantyczni dogmatycy utrzymują, że nigdy, w żadnym wypadku nie wolno nikogo umyślnie pozbawić życia. Nawet w samoobronie, nawet w obronie życia bliskich - nie wolno zabić. Pogląd taki jest moim zdaniem nie do przyjęcia. Po pierwsze, zrównuje on prawo do życia ofiary z prawem do życia mordercy. Mówi: „to całkowicie obojętne, czy z rąk morderczego psychopaty zginie twoje dziecko, czy też ów morderczy psychopata z rąk dzielnego policjanta ‑ śmierć jest śmiercią…”. Na takie dictum można odpowiedzieć: skoro jest obojętne, kto straci życie ‑ a zakładamy, że w opisywanej sytuacji ktoś musi stracić życie ‑  to dlaczego tym kimś nie miałby być raczej złoczyńca niż dziecko?
    Po drugie, doktryna absolutnego zakazu zabijania sprzeciwia się podstawowej intuicji moralnej, mówiącej, że śmierć dwóch lub więcej osób jest czymś gorszym od śmierci jednej osoby. A przed takimi właśnie wyborami stawia nas przedziwne życie: zabijając jednego, chronimy często życie wielu.
    Po trzecie, gdyby przyjąć zasadę moralną bezwarunkowo zakazującą zabijania, to nie powstrzymałaby ona przestępców, którzy są niemoralni z natury rzeczy: taki już ich etos. Ci mogliby swobodnie chodzić po ulicach mordując kogo popadnie, również moralnych policjantów starających się delikatnie, przyjacielską perswazją skłonić ich do złożenia broni i udania się do więzienia.
   Autorytet Biblii, która ma być wyrocznią w sprawach moralnych, nie dostarcza spójnego rozwiązania. Przykazanie „nie zabijaj” jest zbyt lakoniczne, i wymaga daleko idącej interpretacji, na co wskazuje dobitnie fakt, iż w kilka stron po jego ustanowieniu Bóg nakazuje zabijać morderców, homoseksualistów, kazirodców, cudzołożników i wielu innych. Katechizm Kościoła katolickiego głosi, że regułą bez wyjątków jest zakaz zabijania niewinnych. Nie zgadza się to ani ze świadectwem samej Biblii, ani z podstawowymi intuicjami moralnymi, ani z praktyką samego Kościoła. W Biblii znajdujemy wiele przykładów, gdy Bóg sam zabija niewinnych (np. Egipcjanom zabija ich synów pierworodnych), rozkazuje swoim wyznawcom zabijać niewinnych (np. mieszkańców Jerycha - łącznie z dziećmi). W innym miejscu Bóg ustanawia prawo nakazujące zabijać ludzi tylko za to, że ktoś propagował w ich mieście inną (czyli fałszywą) religię (mieszkańców tego miasta wybijesz ostrzem miecza, a samo miasto razem ze zwierzętami obłożysz klątwą Pwt 13:16). Trudno poczytać komuś za winę, że mieszka w mieście, do którego zawitał jakiś wędrowny kaznodzieja innej religii.
    Zakaz zabijania niewinnych sprzeciwia się też oczywistym intuicjom. Przedziwne życie niestety czasami daje wybór: albo zabijesz jednego niewinnego, albo umrze stu niewinnych. Mamy tu znany przykład przeciążonej łodzi z rozbitkami, do której podpływa jeszcze jeden szukający ratunku nieszczęśnik. Jeśli pozostanie w lodowatej wodzie jeszcze minutę ‑ zginie. Jeśli jednak pozwolimy mu choćby uchwycić burtę łodzi, wszyscy pójdą na dno. Intuicja moralna mówi nam: lepiej biedaka zastrzelić lub - odpychając ‑ skazać na okropną śmierć z zimna, niż z założonymi rękami czekać na śmierć jego ‑ i jeszcze stu ludzi. Według Katechizmu nie mamy prawa tego zrobić - nie wolno bowiem zabić niewinnego.
       Wbrew temu, co można by sądzić, zabijanie wrogich żołnierzy na wojnie to głównie zabijanie niewinnych. Tragizm wojny na tym właśnie polega, że zupełnie niewinni rolnicy, szewcy, aptekarze i krawcy mordują innych, też zupełnie niewinnych rolników, szewców, aptekarzy i krawców. I jedni i drudzy czynią to zresztą z pełnym błogosławieństwem swoich kościołów.  
    Czy żołnierz polski miał moralne prawo zabić atakującego, uzbrojonego żołnierza hitlerowskiego? Twierdzę, że tak. Mógł zabić, ale - podkreślam ‑ nie z powodu jakiejś winy ciążącej na tym ostatnim. Wina nie jest tu istotna: a jeśli żołnierz ów nienawidził Hitlera, a rozkazy wykonywał tylko ze strachu przed sądem wojennym? A jeśli był po prostu ogłupiony propagandą Goebbelsa, i myślał, że czyni coś dobrego? A jeśli ten żołnierz był naszym bratem Czechem zaciągniętym siłą do Wehrmachtu? Tego żołnierz polski przecież nie wiedział, biorąc przeciwnika na muszkę. Jednak za każdym razem okrutna odpowiedź brzmi: tak, wolno zabić tego niewinnego człowieka. Sam zresztą pomysł, by na wojnie przed oddaniem strzału przeprowadzać postępowanie sądowe, brzmi absurdalnie. Napastników wolno było zabijać, ale ‑ jeszcze raz to podkreślam ‑ nie z powodu ich win. Powodem było zagrożenie, które oni stwarzali chcąc czy nie chcąc ‑ sytuacja jest tu całkiem podobna do przypadku owego nieszczęśnika czepiającego się łodzi wypełnionej rozbitkami. (c.d.n.)