czwartek, 10 listopada 2011

Kochajmy się!

[administracja strony ostrzega, że poniższy tekst jest prowokacyjny, tendencyjny i demagogiczny. Nie zaleca się jego czytania]

            Wyobraźmy sobie, że jakiś zewnętrzny, bezstronny obserwator miałby ustalić, którzy posłowie w naszym Sejmie są chrześcijanami, a którzy niechrześcijanami, czyli nihilistami. Jednakże obserwator ów nie miałby w ogóle dostępu do werbalnych deklaracji religijnych poszczególnych osób, ani tego, czy dana osoba chodzi do kościoła, broni krzyża itd. Jedyne dopuszczalne kryterium to zgodność czynów, zachowań, postępków danego posła (posłanki) z normami moralnymi ustanowionymi przez Ewangelie i nauczanie Kościoła.
            Otóż - w moim najgłębszym przekonaniu ‑ poprawne wykonanie takiego zadania przerasta możliwości obserwatora nawet najmądrzejszego, najbystrzejszego, najbardziej wnikliwego ‑  Sokratesa, Einsteina i Sherlocka Holmesa i w jednej osobie. Twierdzę, że posłowie są generalnie nierozróżnialni pod względami, o które chodzi. Nienawiść, złość, fałsz, pycha, umiłowanie mamony itd. itp. jednakowo dotyczą obu stron. Obserwator nasz musiałby popełnić masę strasznych pomyłek. Wyobraźmy sobie na przykład, że zobaczyłby, z jaką inteligentną pomysłowością premier J.Kaczyński uchyla się od podania ręki swojemu przeciwnikowi politycznemu (w kościele!), albo usłyszałby marszałka S.Niesiołowskiego besztającego swoich bliźnich z iście pogańską furią. To muszą być nihiliści - pomyślałby, skreślając obu jednym pociągnięciem pióra ze swojej listy domniemanych chrześcijan.
                Ależ to byłyby fatalne, pożałowania godne pomyłki! Takich jednak błędów - uważam ‑ byłoby znacznie, znacznie więcej. Twierdzę nawet, że trafność odgadnięć obserwatora byłaby równa trafności odgadnięć metodą chybił-trafił.
            To nie dotyczy oczywiście wyłącznie parlamentarzystów. Poważne badania prowadzone pod szyldem psychologii religii dość dobrze potwierdzają tezę, iż jeśli chodzi o stosunek do bliźnich, nie ma istotnych różnic między chrześcijaninem a nihilistą. Różnice sprowadzają się do tego, że jeden spędza godzinę tygodniowo w kościele, modli się i chodzi do spowiedzi, a drugi tego wszystkiego nie czyni.
            Jak powiada prastare porzekadło: skoro nie widać żadnej różnicy, to po co przepłacać? Czy naprawdę warto wieść te wszystkie heroiczne boje i zacięte kampanie o „wartości chrześcijańskie”, te zapamiętałe swary o krzyż w Sejmie? Czy rzeczywiście warto tracić czas na namiętne a jałowe spory o fundamentalne rzekomo różnice, które nikogo nie różnią? Czy warto, żeby posłowie chrześcijańscy ulepszali świat wcielając w życie prawa i zasady, które ich samych nie ulepszyły? 
          Niniejszym proponuję więc podanie sobie rąk, zwarcie szeregów i marsz ku przyszłości w braterskim, chrześcijańsko-nihilistycznym pochodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz