środa, 2 listopada 2011

Smutek sceptyków

Początek listopada to szczególny czas. Myśli nasze błądzą wokół przemijania, nietrwałości naszego ziemskiego życia, jego marności, bezsensowności, upiornego komizmu naszej egzystencji. Melancholijny nastrój tych dni nie pryska nawet na widok pierwszych bożonarodzeniowych mikołajów na witrynach sklepowych ani na wesołe dźwięki kolęd w reklamach. Dobrą wiadomością byłoby, że życie tutaj na dole to nie wszystko, że możemy się po spodziewać jakiegoś wciąż. Taki właśnie przekaz ma dla nas religia: śmierć jest tylko przejściem do nowego świata, w którym to świecie żyć będziemy następnie po wieki wieków. Perspektywa religijna napełnia ludzi wierzących optymizmem i nadzieją, ale sceptycy - których jest nieliczna mniejszość - uważają, że twierdzenia religii są zbyt słabo uzasadnione, by je zaakceptować. Odrzucają więc przesłanie wiary, skazując się tym samym na smutek i poczucie egzystencjalnej beznadziei. Wydawałoby się, że powinniśmy doradzić sceptykowi, aby stał się on mniej sceptyczny. Może warto byś przyjął, sceptyku - ot tak, sercem ‑ coś, co może i nie jest perfekcyjnie udowodnione, ale przynajmniej rozjaśni twoje pokurczone smutkiem oblicze, a pierś wypełni zdrowym haustem optymizmu?
            Nie tak łatwo jest jednak rozpromienić oblicze sceptyka, nawet gdy swój sceptycyzm odłoży on na bok. Sprawy są bowiem bardziej skomplikowane niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. To tylko pozór i miraż, że mamy wybór między smutną beznadzieją niewiary, a radosną nadzieją wiary. Tak nie jest. Nasz wybór to: smutna beznadzieja niewiary ‑ przerażająca trwoga wiary. Dlaczego? Otóż według religii nasze życie jest tylko próbą, która zakończy się jednym z dwóch wyników: wieczna szczęśliwość LUB wieczne męki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby mieć gwarancje, że jakoś nam się uda zdać ten egzamin. A jakie mamy szanse na zaliczenie próby i uniknięcie piekła? Niestety, to jedna wielka niewiadoma. Jeśli brać serio wymagania postawione w Ewangeliach ‑ szanse są naprawdę marne. Kto spędził życie na dorabianiu się i w pogoni za przyjemnostkami w stylu grill+piwko+wesołe tany, zamiast, przykładowo, trwać przy swoich konających z głodu i chorób braciach i siostrach w Afryce, ten nie może chyba spodziewać się cudów, choćby nie wiem ile pacierzy zmówił, w ilu pielgrzymkach uczestniczył, ile na Kościół dawał. Nawet zresztą człowiek w każdym calu święty nie może mieć żadnej pewności, nikt bowiem nie jest w stanie o własnych siłach dostąpić zbawienia ‑ tak przynajmniej głosi najpopularniejsza religia świata, czyli religia rzymsko-katolicka. Do zbawienia jest konieczna łaska. Być może nikt nie otrzyma łaski i wszyscy pójdą do piekła ‑ tak jak kiedyś wszyscy (no, prawie wszyscy) zostali zabici w Potopie i wszyscy (no, prawie wszyscy) zostali naznaczeni grzechem pierworodnym.
            Piekło czy niebo? Perspektywa wzięcia udziału w takiej grze przeraża. Wynik jest nieprzewidywalny, zależny od nieznanych czynników, a stawka niebotycznie (albo jak wolicie: piekielnie) wysoka, bo nieskończona. Piekło może być naszym udziałem. Pamiętajmy, że tu nie chodzi o chwilową dolegliwość, o silny, ale krótkotrwały ból, tu chodzi o wiecznotrwałe męki, płomień, który „parzy a nie niszczy” ‑ przez nieskończony czas. No to ładna mi pociecha ‑ powie sceptyk i oddali się, zasępiony jak zwykle.
           Dlaczego większość ludzi nie martwi się wcale piekłem, a na swoją pozagrobową przyszłość spogląda z ufnością? Odpowiada za to mechanizm psychologiczny zaliczający się do tzw. atrybucji obronnych. Nasze władze poznawcze chronią nas samych przed lękiem czy strachem, zręcznie usuwając z pola świadomości niemiłe fakty, wykrzywiając i fałszując obraz rzeczywistości, każąc błędnie oceniać ryzyko, wręcz zapomnieć o nim. Pojawia się tzw. nieuzasadniony optymizm. Ludzie wierzą, że sprawy tak im się ułożą, że „wszystko będzie dobrze”. U siebie ryzyko zdarzeń takich jak stłuczka czy zawał serca szacują niżej, niż u reszty ludzi. W swojej własnej ocenie ze wszystkim wypadają lepiej niż średnia. Udowodniono, że przyczyną niejednego tragicznego wypadku było bezmyślne podjęcie ryzyka na zasadzie „spokojnie, nic się nie stanie”.
             Nie twierdzę wcale, że moje wynurzenia pomogą komukolwiek rozwiązać ten dylemat, ale warto go jasno postawić i zapytać: która wersja jest lepsza: po śmierci nic - czy po śmierci gra w piekło i niebo? Odpowiedź należy do kryjących się w głębi Twojej psychiki mechanizmów, dyskretnie acz niestrudzenie strzegących Twojego dobrego samopoczucia.

22 komentarze:

  1. To nie do końca tak... Zostaliśmy odkupieni i od nas zależy, jak na to odpowiemy (brak odpowiedzi też jest odpowiedzią). Zbawienie to nie gra w piekło i niebo, ale coś, o czym decydujemy tu i teraz. Teraz pracuję na to, czy po śmierci "trafię" do nieba czy gdzie indziej. Bóg nikogo na piekło nie skazuje, lecz to człowiek je wybiera. Z kolei nadzieja chrześcijańska to nie optymizm, natomiast gwarantem tego, że "wszystko będzie dobrze" jest raczej miłosierdzie Boże a nie nasze zasługi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że pracujemy na to, gdzie się dostaniemy. Ja tylko twierdzę, że nikt nie może być pewnym wyniku. Nikt nie wie,czy w sumie "wybrał niebo" czy "wybrał piekło". Jeśli można to poznać, to chciałbym się dowiedzieć po czym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że bycie w stanie łaski uświęcającej jest takim wyróżnikiem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz trzeba tylko odpowiedzieć na proste pytanie: po czym poznać, że ktoś jest w stanie łaski uświęcającej?

    OdpowiedzUsuń
  5. Na to pytanie każdy człowiek może sobie sam odpowiedzieć. Z Tradycji mamy przekaz o pięciu warunkach dobrej spowiedzi, więc jeśli ktoś je spełni, resztę "załatwi" miłosierdzie Boże :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze, miłosierdzie może być, a może go też nie być. Nie przysługuje nikomu automatycznie, zgodnie z doktryną Kościoła.

    Po drugie, twierdzenie, że dobra spowiedź zastępuje wszystko: posłuszeństwo przykazaniom, miłość bliźniego, miłość Boga, spełnianie dobrych uczynków itd. jest niezgodne z nauczaniem Kościoła - a tego się właśnie trzymamy. Dobra spowiedź nie gwarantuje nieba.

    Po trzecie, kto może być na 100% pewnym, że naprawdę dopełnił owych 5 warunków? Że rachunek sumienia był dokładny, że żal jest autentyczny i płynie z głębi serca, że zadośćuczynienie było odpowiednie itd.. Łatwo tu o samooszukiwanie, albo o złudzenia - zwłaszcza w godzinie śmierci.
    Co z tymi, którzy mylnie dokonają samooceny: czy oni "wybrali piekło"?

    Po czwarte, nawet gdyby dobra spowiedź gwarantowała niebo, i tak nikt nie miałby pewności, że do niego wejdzie. Kto potrafi się bowiem ustrzec nagłej śmierci, albo śmierci na tyle szybkiej, że niemożliwe będzie dokonanie rachunku sumienia, czy zadośćuczynienia, albo wezwania księdza?
    Czy ci, co nie zdążyli, po prostu "wybrali piekło"?

    OdpowiedzUsuń
  7. Ad. 1) Z Objawienia wiemy, że Bóg JEST miłosierny. Miłosierdzie to miłość silniejsza niż grzech ("Dives in misericordia" nr 8).

    Ad. 2) Sakrament pokuty i pojednania jest jakby stworzeniem człowieka na nowo, gdyż dobre przeżycie spowiedzi wiąże się z porzuceniem starego stylu życia i otwarciem na działanie Ducha Świętego, a więc samego Boga. Odpuszczenie grzechów nadaje nową jakość życiu. Od kratek konfesjonału (po dobrej spowiedzi) odchodzi człowiek święty.

    Ad. 3) Oczywiście, miło by było, gdyby zawsze pragnieniu metanoi towarzyszył żal doskonały, tzn. by kierować się miłością Boga, lecz według Urzędu Nauczycielskiego Kościoła wystarczy, by żal był nie w pełni doskonały, tj. by wynikał z lęku przed piekłem.

    Jeśli chodzi o mylne oceny, błędy w kwalifikacji moralnej czynów itd., to ważną sprawą jest określenie, skąd biorą się te pomyłki, czy niewiedza jest zawiniona czy niezawiniona. Na sądzie będziemy sądzeni z tego, czy słuchaliśmy głosu sumienia i zgodnie z nim postępowaliśmy, lecz nie zwalnia nas to z obowiązku czuwania nad prawidłowym rozwojem sumienia i zapobieganiem jego niedorozwojowi :)

    Ad. 4) W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, na przykład gdy człowiek leci w dół przepaści i wie, że zaraz zginie, warunkiem wystarczającym jest wzbudzenie żalu doskonałego - na wybranie Boga nigdy nie jest za późno ;) W trosce o spokój serca, warto jednak dbać o to, by w miarę możliwości i w miarę potrzeby korzystać z sakramentów świętych jako środków zbawienia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Proszę Cię, Drogi Adwersarzu, o jednoznaczną odpowiedź na pytanie: czy wyrok Sądu Ostatecznego jest z góry znany, czy też człowiek nigdy nie może być go pewnym?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie odpowiem jednoznacznie na to pytanie, ponieważ nie potrafię (i nie wiem, czy jest to możliwe).

    Nie można powiedzieć, że wyrok sądu ostatecznego jest z góry znany, ponieważ człowiek nie posiada przymiotu boskiej wszechwiedzy, jednak dzięki temu, co wiemy z Objawienia i dzięki zdolnościom poznawczym, które od Boga mamy, można określić, jaka jest droga rozwoju świętości i tym samym, co prowadzi do pełni zjednoczenia z Bogiem.

    OdpowiedzUsuń
  10. A więc nieznana jest odpowiedź na pytanie, czy z góry możemy znać wyrok SO. Ale właśnie brak wiedzy w tym zakresie oznacza, że sprawa naszego losu pośmiertnego jest niepewna.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem, czy do kwestii związanych z wiecznością i nieśmiertelnością da się zastosować narzędzia logiki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja także nie mam żadnej pewności.

    OdpowiedzUsuń
  13. No chciałem być taki oficjalny i ostrożny.

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak na mój mały rozumek sobie myślę, że jeśli logika dotyczy min. takich kwestii jak z jednego zdania przejść do drugiego i które takie przejścia są uzasadnione a które nie, a kwestie związane z wiecznością i nieśmiertelnością są wyrażane w zdaniach, to logika może coś naświetlić w tych sprawach.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chociaż nie mamy pewności, czy logika nadaje się do tego, czy innego celu, nie mamy też wyboru. Jesteśmy na logikę skazani jak ślepiec na kij. Może logika nie doprowadzi nas do prawdy, ale jeśli coś w ogóle do niej doprowadzi, to tylko logika.

    OdpowiedzUsuń
  16. A dlaczego tylko logika może doprowadzić do prawdy?

    OdpowiedzUsuń
  17. Inni kandydaci są, zawsze byli i pewnie jeszcze wielu się pojawi. Historia filozofii zna dziesiątki projektów dochodzenia do prawdy, ale żaden nie dał nic lepszego od logiki.

    OdpowiedzUsuń
  18. Też tak myślę! Muszę też nadmienić, że gdy mówię o przydatności logiki, to mam myśli tyleż dziedzinę wiedzy zwaną "logika" jak i - a może przede wszystkim - zwykłe dobre myślenie: uporządkowane, staranne, ostrożne, wyzbyte tendencyjności, otwarte na krytykę.

    OdpowiedzUsuń
  19. Według mnie, do prawdy można dojść poprzez czucie sercem. W sercu jest taki "czujnik" który informuje nas czy stąpamy odpowiednią ścieżką. Może to jest z zapewnieniem, że każdy ma w sercu wyryte prawa boskie.

    OdpowiedzUsuń